Cóż.. na wstępie wypadało by napisać coś o sobie a więc:
pełnoletnia maturzystka pozbawiona wszelkiej radości życia...
podobno człowiek jest tym kim widzą go inni, obawiam się jednak że inni widzą mnie jeszcze gorzej, niż ja sama siebie. W czym tkwi problem? W niedowartościowaniu mnie w dzieciństwie? W trudnym dzieciństwie? A może po prostu w braku akceptacji przez samą siebie.
Wiele możliwości i wiele wyborów ale prawda jest jedna : nie nawidzę siebie.
Być może ktokolwiek czytając to stwierdzi: o kolejne dziecko emo. NIe... nie jestem żadnym emo, czy punkiem czy kim kolwiek innym. Jestem sobą... staram się być sobą. Osobą której nie nawidzę, którą co dzień krytykuję. A dziś słysząc negatywne słowa na temat swojego wyglądu od osoby którą najbardziej w życiu kocham (czyt. dziadka) chyba konkretnie się załamałam. Pryszcze, czy trądzik jak kto woli od 12 roku życia.. czy to moja wina? masa zjedzonych antybiotyków, tabletek i innych świnstw (wątrobę mam jak nie jeden alkoholik) i nic... Wiem że dla czytelnika może się to wydawać błache, ale na prawdę żyjąc wiele lat z czymś czerwonym i bolącym na twarzy można się załamać. Gdy wstaję ide do lustra z nadzieją że już ich nie ma.. a jednak są, maałe czerwone punkty, czasem kilka, czasem kilka naście a innym razem kilkadziesiąt. Pierwsza myśl: nie wyjdę tak z domu. No ale cóż... matura itd, więc iść trzeba. Ludzie patrząc na mnie widzą tylko je, a nie mnie, życie...
Kwestie osobiste?
Był chłopak, z którym zerwałam... po prostu jak dla mnie to nie był ten. Czy żałuje? może trochę... ale teraz on ma inną, młodszą, z którą jest szczęśliwy. A ja? uczę się żyć w samotności.
I nie chodzi tutaj o brak znajomych, izolację w szkole... Owszem mam kolegów, koleżanki... W ławce nie siedzę sama, ale czuje że nie pasuję do ludzi, czuję się inna, odizolowana :(
No to jak na wstęp wystarczy :D reszta.. następnym razem :]